sobota, 13 grudnia 2014

Jeszcze o Zofii skoro życie jest męczące


To cud, że jeszcze ktoś tu zagląda, gdy autor od miesiąca milczy. Można by napisać „próżnuje” gdyby to była prawda, ale nie jest. Prawda jest taka, że chciałem tu napisać pewnego rodzaju epilogi czy też zebrane w sposób bardziej poukładany myśli, którymi dzieliłem się z Państwem przy okazji audycji radiowej o Skautach Europy jako szkole patriotyzmu, tudzież podczas wystąpienia na Politechnice w ramach Forum Młodych nt. rozwoju osobistego i zawodowego. Na razie muszę tylko to zapowiedzieć, gdyż idea była taka, żeby było to bardziej uporządkowane niż na żywo, a na takie uporządkowanie póki co nie miałem i nadal nie mam szans. Przyczyna jest prosta – życie! Samo życie, lub jeśli ktoś woli prawdziwe życie, pełnią życia życie, czy też intensywne życie. Mam eksponować szczegóły? Nie ma sensu, wystarczy przecież wiedzieć, że chodzi tu o żywot człowieka współczesnego, mężczyzny można powiedzieć nawet dojrzałego, pracującego, żonatego, z pracującą żoną, aktywnymi dziećmi, od którego każdy naokoło czegoś oczekuje, a rzeczywistość nie poddaje się tak łatwo jego woli, jak na filmach poddaje się woli prawdziwych, dojrzałych mężczyzn w rodzaju Johna Wayne’a, Seana Connery czy nawet niechby tego ostatniego Bonda czyli Daniela Craiga. Dojrzałość to w ogóle jest świetny temat, podobno ostatnio znów zaczyna być modna. Poważnie! Świat ma już dość facetów podszywających się pod nastolatków, zakładających trampki i zgrywających się na luzaków. Ostatni krzyk mody to student z obfitą, przystrzyżoną brodą, w marynarce i uczesaniu a’la Eugeniusz Bodo. Nie wierzycie? Pogadajmy na wiosnę.

Tymczasem okazało się, że mam w szufladzie pewien tekst, którego nie zamieściłem na blogu, więc niniejszym to czynię. I pędzę pisać następny, póki nasi najmłodsi w domu będą owładnięci pasją pieczenia ciasteczek-;)

 


Pisałem tu kiedyś o biografii Zofii Kossak. Jednak autor to przecież nie tylko jego życie ale i dzieło. Przede wszystkim dzieło, bo najczęściej tak zaczyna się nasze zainteresowanie jego biografią. Tu było odwrotnie ale to nie szkodzi.

Połknąłem zatem jako uzupełnienie biografii pisarki jej „Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957”. Pamiętają Państwo? Po chłodnym przyjęciu w Londynie, przygnębiona panoszącymi się kłamliwymi plotkami na swój temat, decyduje się wyjechać z mężem na zachód Anglii, by dzierżawić i uprawiać farmę w Kornwalii. Taki był los polskich emigrantów. Niegdyś majętni ziemianie mieszkali teraz po trzy osoby w pokojach wielkości łazienki, generałowie podejmowali się najpodlejszych prac aby cokolwiek zarobić i jakoś się utrzymać. I tutaj to samo. Wybitna pisarka, autorytet polskiego państwa podziemnego, dziedziczka „tych Kossaków”, musiała nająć się do pasania krów, przerzucania gnoju w oborze, orki i podobnych zajęć. I tak przez 10 lat, w samotności, jedynie z mężem, nota bene oficerem wojska polskiego, z dala od kraju, rodziny i przyjaciół. Mało, prawie wcale wtedy nie pisała. Szkoda.
 
Kogoś, kto jest patriotą, emigracja bardzo dużo psychicznie kosztuje i wyniszcza go. Pisarka wspomina małżeństwo Rozwadowskich, którzy nadludzkim wysiłkiem zbudowali własnymi rękami farmę. On mobilizował się przez trudy, ona stworzona była raczej do książek, teatru i gry na fortepianie, ale nigdy się nie skarżyła. Stworzyli w końcu dobrze prosperujące gospodarstwo ale nie mieli go komu przekazać, gdy śmiertelna choroba dopadła gospodarza. „Jego dzieło, śliczna willa – wszystkie te owoce twórczego trudu i poświęcenia nie miały ani dla Polski ani dla społeczeństwa polskiego żadnego znaczenia. Upominki składane bogatej, nie dbającej o nie Anglii.”

Z tego okresu pochodzi szereg ciekawych historii i obserwacji. Zofia Kossak pisze np. o różnicach między Polakami a Anglikami. Anglicy są bardziej zamknięci w sobie, oficjalni, powściągliwi, Polacy wylewni, radości, głośno i długo rozmawiają przed kościołem po nabożeństwie (brakowało jej tej atmosfery, gwaru, rozmów).

Innym razem zauważa jak wielkie znaczenie w każdym angielskim domostwie miał ogień, w kominku, a w biedniejszych domach otwarta płyta kuchenna, wokół którego gromadziły się rodziny co wieczór, przesiadywały przy nim, patrzyły w ogień i nawet niespecjalnie rozmawiały ale ten ogień jakoś ich łączył w nadzwyczajny sposób. „Open fire. Widok niezbędny dla dobrego samopoczucia Anglika”. Gdy jedna Angielka dowiedziała się od Szatkowskich, że w Polsce kominki są rzadkością wykrzyknęła ze szczerym współczuciem „Nie ma kominków! Na cóż więc patrzycie wieczorami?

Spodobał mi się ten fragment, może dlatego, że lubię kominki, coraz popularniejsze w warszawskich lokalach lampy gazowe, gdzie widać płomienie, a przede wszystkim ogniska harcerskie i sąsiedzkie.

Innym razem wdali się z mężem w pogawędkę z miejscowym pastorem anglikańskim, który twierdził, iż różnice z katolicyzmem ograniczają się jedynie do wyglądu świątyń wewnątrz, w anglikańskiej nie ma drogi krzyżowej. „Zapewne – odpowiedziała pisarka - jednak różnice są dość zasadnicze. Nie uznajecie autorytetu papieża…”. „Widzisz my bardzo nie lubimy Włochów, a papież jest zawsze Włochem. Gdyby choć raz wybrano Anglika, może odnosilibyśmy się inaczej”. „Był już kiedyś Anglik papieżem… Hadrian IV, opat benedyktyński w dwunastym wieku…” „Tak dawno! – odparł zniechęcony. - A wy, Polacy, tacy katolicy, mieliście choć jednego papieża waszej narodowości?” „Nie – przyznała – ale mamy czas, doczekamy się…

No i doczekaliśmy się na świętego papieża, zwanego też wielkim. Jak widać przewidział to nie tylko Juliusz Słowacki.

Wspomnienia Kossak pełne są podobnych perełek. Natykamy się na przykład na taki oto fragment, interesujący szczególnie dla osób, które wciąż przejęte są myślą „czym Polska jest a czym by być mogła”. Posłuchajmy:

Jak piękną i bogatą byłaby kultura europejska, gdyby co kilkadziesiąt lub kilkanaście lat nie zmywały jej fale wojen! Można to ocenić na przykładzie Anglii, gdzie namuł cywilizacyjny, ten sam, co na Kontynencie (latyńska, rzymska szczepiona na gruncie miejscowym), osadzał się wiekami spokojnie, ewolucyjnie, dokładając do starego nowe, nie burząc, nawarstwiając… Zazdrość ogarniająca Polaka zwiedzającego Oksford, jego przepiękne gmachy, atmosfera itd. Przecież my byliśmy starsi, krakowska akademia założona na kilka lat przed oksfordzką, tylko cóż, oni na wyspie, my na poligonie…

Mam przeczucie, że w książkach Zofii Kossak znajdziemy dużo więcej prawdy o człowieku, historii, życiu. Ja brnę teraz przez „Krzyżowców”, i choć na początku zderzenie z archaicznym językiem może być ciężkostrawne zwłaszcza dla młodszych czytelników, warto czytać dalej. Jest to bowiem niezwykły fresk historyczny z pierwszej wyprawy krzyżowej, zaskakująco głęboki i aktualny. Nie jest to w żadnym razie laurka, lecz rzetelne przedstawienie racji, dylematów, decyzji, stawianie znaków zapytania. Miejscami jest to właściwie lektura mroczna i raczej dla dorosłych, gdy w decyzjach bohaterów górę biorą żądze, pycha i wiarołomstwo. To może być nieznośne i ciężkostrawne. Ale nawet zwyczajne życie bywa przecież męczące, a co dopiero w sytuacjach ekstremalnych, których przecież ciągle nie oszczędza nam historia, bo jako Polacy nie żyjemy „na wyspie”.